Miejsce, które z zewnątrz niczym specjalnym się nie wyróżnia spośród szarych, zaniedbanych kamienic. Bo też i nie powinno za bardzo rzucać się w oczy i razić swym istnieniem ogółu społeczeństwa. To nie jest Soho z jego rozpustnymi, kolorowymi lokalami i drogimi prostytutkami. Tutaj, po przekroczeniu progu, w klienta, który zdecydował się skorzystać z usług negocjowalnej cnoty pań, uderza pewna obskurność miejsca, nieudolnie maskowana tandetnymi narzutami, chustami i masą poduch. By jeszcze lepiej zakamuflować złażącą ze ścian czerwoną tapetę w złote wzorki i przedarcia na pluszu pokrywającym dużą sofę w głównym pomieszczeniu, oświetlenie ograniczone jest do niezbędnego minimum. Pracownice nazywają to "tworzeniem nastroju". Są to kobiety dość proste, niewykształcone i nierzadko cierpiące na typowe choroby towarzyszące ich zawodowi. Ciężko tutaj o świeżą, piękną młódkę, cudownie pachnącą, pięknie ubraną i do tego niegłupią. Takie "kąski" zarezerwowane są dla bogatszych obywateli i szukają one klientów w innych miejscach niż burdel w dzielnicy biedoty. Tutejsze panie odwiedzają głównie robotnicy i inni mało zamożni panowie, którzy chcieliby posmakować uciech cielesnych. Prostytutki przyjmują ich w jednym z pięciu pokoi jakie mają do swej dyspozycji. Pomieszczenia te są tak samo urządzone: poza łóżkiem praktycznie nic w nich nie ma, a okna są wiecznie zasłonięte czerwonymi, grubymi zasłonkami.