Imię i nazwisko: Lucas 'Luke' Cromwell
Rasa: człowiek.
Profesja: najemnik.
Wiek: około trzydziestu lat.
Lateralizacja: praworęczny.
Statystyki:
Fizyczne
Siła: **
Zręczność: **
Szybkość: **
Wytrzymałość: **
Społeczne
Charyzma: **
Wygląd: ***
Umysłowe
Inteligencja: ****
Siła woli: **
Spostrzegawczość: ***
Umiejętności: dowodzenie/zarządzanie, umiejętność walki bronią palną, specjalizacja w pałaszu (krzywym bądź prostym), pisanie i czytanie, jazda konna, czujność.
Wady: alergia na pyłki wierzby.
Zalety: właściciel, refleks.
Ekwipunek: ubiór, mała torba zawieszona u pasa, laska z czernionego drewna i elegancką głowicą ze stali, pałasz krzywy (zwany szablą - podarunek od królowej Wiktorii) ze srebrnymi zdobieniami, Colt Navy, dwadzieścia ładunków, chusteczka, krzesiwo, rzemień, mała manierka, Krzyż Wiktorii, nóż składany. Sakwa /21funtów 12 szylingów 10 pensów/
Zazwyczaj nie rozstaje się z koniem.
Posiadłości: domek i kawałek ziemi nieopodal miasta, dwa konie, 100 funtów na koncie bankowym.
Wygląd: Spoglądając na pana Lucasa można ujrzeć człowieka wysokiego na dwa jardy, o oczach w kolorze chmurnego błękitu, nosie prostym, twarzy owalnej,sprawiającej wrażenie lekko pucołowatej, co ukrywa bujnie zapuszczony na żołnierską modę wąs, znacznie dodając panu Cromwellowi powagi i surowości. Zwyczajny dla tego człowieka strój, to wysokie, jeździeckie buty, spodnie z wełnianego atłasu, bądź sukna, koszula, kamizelka, czasem mało elegancki frak, acz częściej marynarka, zazwyczaj krawat u szyi, na wierzchu zasię lubi paletoty nosić i inne płaszcze. Gdy cylindra (niskiego dość) uchyli, to ujrzeć łacno, że włosy u niego kasztanowe, gęste i o długości prawie stopy. Od razu, nawet przez odzież, znać, że to człek dobrze zbudowany, a sylwetkę ma prostą i sprężystą. Prawie nigdy nie rozstaje się ze swoim pałaszem, którego pochwa wychyla się spod płaszcza. W towarzystwie tłumaczy fakt noszenia broni tym, że "otrzymał ów pałasz od miłościwie nam panującej królowej, i z niepokoju o tak cenny przedmiot oraz dla ozdoby zawsze nosi go przy sobie".
Charakter: Jeneralnie jest pan Cromwell niedbały o porządek i nadmierną czystość, choć nie lubi też gdy w drugą stronę zanadto się dzieje. Jest porywczy i często działa pod wpływem impulsu, a mimo to zdarza mu się mieć wszystko zaplanowane - inna sprawa, jak onych planów się trzyma. Do ludzi nastawiony jest dobrze i stara się być uprzejmy, aczkolwiek nie jest trudną sztuką zdenerwować go, gdyż lubi zawsze mieć rację. Nie załamuje się też z byle powodu, ma silny charakter i wiele potrafi wytrzymać, lub wstrzymać - na przykład swój gniew (do pewnego stopnia). Jest z tego powodu nie lada graczem do kłótni, tym bardziej, że w ostateczności nie waha się iść do pięści. Szczęśliwie nie jest pamiętliwy i niezbyt długo chowa urazy - chyba że sprawa jest istotnie poważna, lub ma kogoś za ostatniego sku... Jak na dżentelmena przystało - dwakroć lepiej nastawiony do dam, niż panów. Kiedy trzeba, potrafi wykazać się brawurą, choć nie można powiedzieć by nie odczuwał strachu. Nie znosi sprzeciwu i zniewag, lubi zaś, gdy panuje posłuch wobec jego osoby. Cechuje go przy tym uczciwość i brak jakiejś nadzwyczajnej chciwości. Jak to wszakże z pieniędzmi bywa - gdy są, to dobrze, gdy nie ma, to źle. Głęboko w pogardzie ma też wszechobecną etykietę, która śmieszy go, a czasem denerwuje.
Historia:
Fragmenty z pamiętnika Lucasa Cromwella:
...Urodziłem się w pod Winchester, mój ojciec był drobnym szlachcicem. Spadek dostał się w większości starszemu bratu. Ja potem zapisany miałem mały folwark, ale o tym później. Nie mam o tym okresie wiele do pisania. Jak każdy chodziłem do kilku szkół, później planowałem ukończyć uniwersytet, ale zamiast tego wybrałem się w kilkuletnią podróż po Europie...
... Z Prusiech ruszyłem do Imperium Rosyjskiego. Osobliwa jest tam rzecz, bo lud, który mieszka w onym Królestwie Kongresowym, co tam istnieje, całkiem się nosi na francuską, albo naszą modę. Z tymi drugimi też łacno się rozmówiłem. Co kraj, to obyczaj, tam też są dziwne obyczaje, ale przyznać jedno muszę, że mistrzowie wielcy tam od pałasza krzywego są, który oni u siebie szablą zwać zwykli. Wszelkich arkanów mnie tak wyuczyli, że nawet znałem ono "piekielne polskie cięcie", o którym mi ojciec opowiadał, że postrach za Napoleona siało. A myślę, że słusznie, bo od tego cięcia nie dość, że zastawę wszelką ciężko wykonać, to jeszcze kastratem ostać można...
...Później zaciągnąłem się do kawalerii, by dobrym zwyczajem przysłużyć się miłościwie nam panującej królowej Wiktorii, a po prawdzie dlatego, żeby tam na żołdzie zyskać nieco, bo z onego folwarku, co po ojcu mi się ostał mały był profit. Jako że głowę mam nie od parady i pismo znam biegle, to mnie dali na stopień oficerski, i tak się dobrze złożyło, że od razu własny szwadron na rozkazy miałem. Tam okrutnie dużo z końmi nam kazali ćwiczyć i musztry zażywać. Biegłość w pałaszu też w poważaniu była, którą biegłością szybko respekt mi należny uzyskałem. Strzelać, strzelaliśmy mało, bo wiadomo, że ogień jazdy więcej strachu niż szkody czyni...
...Mówili nam, że z rozkazu królowej jej mości mamy na koń siadać, a konie ładować na korabie, a płynąć na wojnę, którą później krymską ozwali. No to i ja ze szwadronem swoim pociągnąłem tam, by bić Moskala...
...Ledwieśmy z jednej wojny wrócili (wygranej, za łaską Bożą), a tu już na drugą trzeba, bo ponoć się Sipaje w Indiach buntują. No to też ruszyłem ze szwadronem, tyle że tym razem pod nowym pułkownikiem, co się Wellington zwał. Nienawidził mnie on okrutnie, bo mawiał, że mój przodek - Olivier Cromwell, w pojedynku okaleczył haniebnie prapradziada jego. Przebóg! - mówię - z siedemnastego stulecia brudy na wierzch wyciąga, i do tego fałszywe, bo ja przecie z innej linii Cromwellów jestem i z dawnym lordem protektorem związku nie mam najmniejszego. Ale tępy był chyba coś, albo inna dolegliwość mu doskwierała i wszelka złośliwość jego na mnie się wyładowywała. A więc popłynęliśmy...
...Innym razem wysłał mnie z drugim szwadronem na rozpoznanie pułkownik Wellington. W więc jedziemy lasem, aż tam na polanie dużej z czterechset Sipajów dobrze uzbrojonych i musztrowanych w szyku stoi. Nas w dwa szwadrony z dwustu jest tylko. Tchórz, co ze mną jechał, nazwiska przepomniałem, zawrócił zaraz ze szwadronem i pogalopował albo meldunek zdać, albo cykorię zasiać. Mój szwadron i ja cykorii siać nie chcieliśmy, bośmy nie ogrodniki. Patrzę więc trochę, a oni tam nie na nas zasadzeni, a na kogo innego! Zaraz też wjechał inny rozpoznawczy oddział i okrążony został. Z pięćdziesięciu on jeno liczył. No to ja z moją setką konie spięliśmy i w dym uderzamy. Sipaje w krzyk, bo im nasz ogień strachu narobił, a pałasze szkody (głupcy... nie strzegli się z tyłu), i uciekać poczęli, bo się przerąbać zdołaliśmy i z onym drugim szwadronem połączyć, wtedy za tymi Sipajami zaczęliśmy pogoń i z czterechset setka ich za łaską Bożą została. Okazało się, że skarby i ordynanse z sobą wieźli, które ja przejąwszy okrutnie się przysłużyłem...
... Za tą potyczkę na polanie, co ją kilka ustępów wcześniej pokrótce opisałem, później z rąk królowej samej Krzyż Wiktorii otrzymałem i jeszcze podarek od jej królewskiej mości - pałasz zacnej roboty srebrem inkrustowany. Śród srebrzeń licznych, między innymi, mój herb własny (otrzymany od królowej za całość różnych zasług na wojnie) widnieje. Szablę tę u boku mam teraz i noszę zawsze u pasa.
O ile od królowej nagrodę otrzymałem, to burę zebrałem od Wellingotona (onego pułkownika, co nienawiść do mnie żywi), że niesubordynację popełniłem, że w celach rozpoznawczych niby jechać miałem, a potyczki wszczynam. Gdy się dowiedział potem, że od królowej jej mości zaszczyt mnie spotkał, to w taką wpadł alterację, że omal nie zemdlał biedaczyna. Takie potem mi okrutne ordynanse na tej wojnie dawał, że połowa ponad mojego szwadronu w tych misjach zginęła. Wszakże za Bożą łaską, i ku większej Wellingtona alteracji, ja żyw zawsze wychodziłem z opresji...
...Do takiej między mną i Wellingtonem raz potyczki przyszło słownej, i tak mu responsy dawałem chytre a przemyślne, że go za łaską Bożą w kozi róg zapędziłem, a on purpurą się pokrył cały i jął na pięści mnie wyzywać. Ja mając go dosyć, mówię - co tam na pięści... - on na to, że pistolety. Ja myślę, że w taką loterię się nie dam i chcę na pałasze, bo pewnikiem na pałasze (mówię z drwiną) się Oliver z waszym przodkiem potykał, to i mi dasz pan, panie pułkowniku odwet należny.
No to stajemy na pałasze. On gracz był nie lada. Doskwierałem mu wszak moją szabliną, co ją od królowej dostałem. Nie mogąc w korpus, w rękę go ciąć spróbowałem, ale się nie dał. Ba! Sam jeszcze chciał mnie w głowę zasiec. No to ja go piekielnym polskim między nogi. Za łaską Bożą z powodzeniem...
...Po tym pojedynku, jak Wellington sopranem śpiewać począł, z wojska mnie wyrzucono...
...Pracowałem potem chroniąc arystokratów i ich własność pałaszem i rewolwerem. Potem także jako łowca głów dla Scotland Yardu...
...Niedawno postanowiłem sprzedać mój folwark. Kupiłem za to mały domek i kawałek ziemi tuż pod Londynem. Zatrudniłem nawet jednego lokaja i ogiera oraz klacz piękną nabyłem oraz rzędy do onych koni. Lokaj z biedoty pochodzi, co tam w slumsach mieszka. Za to, że mu mieszkanie daję i strawę kupuję, a czasem i dwupensówką rzucę, dobrze się chłopina sprawia. Will ma na imię i uczciwy to człek, bo poznać go już zdążyłem. Trzeba mi się za pracą gdzieś rozejrzeć dobrze płatną...
Trzy punkty wydane na statystyki, dwa na zalety, pięć na umiejętności.